piątek, 20 maja 2016

Rozdział 33

Rozdział 33


[Kamila]

- PUMA! Złaź stamtąd w tej chwili, bo inaczej tam do ciebie wejdę i będziesz miał większe kłopoty…!

- Nie zejdę! Mowy nie ma! Przynajmniej dopóki ten pies będzie tam stał…

- To ca ja ci kurna zrobię?! Nie słucha nas….

- To se będę tu siedział aż do śmierci…

- Paweł! Złaź stamtąd natychmiast, albo po strażaków dzwonię!!!!

- A dzwoń se….

- Zagumny, ty cioto! Schodź z tego jebanego drzewa, ty lamusie nie umiejący rozgrywać!!!! – wydarł się nagle Żygadło… - Coś czarno to widzę…

- Ja nie umiem rozgrywać?! Ja?! No chyba ty!

Zaraz po tych słowach Guma zeskoczył z drzewa i stanął naprzeciwko Łukasza, bacznie go obserwując.

- No i tak to się robi tłumoki – powiedział spokojnie Ziomek i przybił sobie piątkę z drugim rozgrywającym.

Większość z nas tępo wpatrywała się w scenę rozgrywającą przed naszymi oczami i nie mogła w to uwierzyć.

- PAWEŁ… - wysyczałam przez zaciśnięte zęby….

- Eksplozja za 3… 2… - stwierdził Andrew, a ja wystrzeliłam jak z procy i zaczęłam gonić Zagumnego.

Miał akurat takie szczęście, że miałam nie wygodne buty i dogonienie go było nie lada problemem. Jednak gdy tylko nieco zbliżyłam się do rozgrywającego ten potknął się i wpadł do pobliskiej fontanny. Wszyscy zatrzymaliśmy się jak na komendę i wybuchnęliśmy gromkim śmiechem. Paweł wyszedł z wody i zmierzył nas wszystkich morderczym wzrokiem…

Pod wieczór wróciliśmy do hotelu… Przez jedno cholerne spóźnienie musiałam przez bite kilka dni przychodzić do gabinetu na szóstą! Skaranie Boskie z moją punktualnością i orientacją w terenie… Jednak jakoś musiałam to odpokutować….


[Ola]

Trzy dni i trzy wygrane mecze. Nasz duet trenerski troszkę porotował składem, ogrywając wszystkich zawodników. Pierwszy etap turnieju był już za nami, jednak żeby uzyskać kwalifikacje na przyszłoroczne Mistrzostwa Europy musieliśmy wygrać jeszcze przynajmniej dwa mecze w Lublanie. Nasi rywale byli od nas teoretycznie słabsi. W końcu Słowenia, Łotwa, czy Macedonia nie święcą triumfów na arenie międzynarodowej.

Dzisiaj mieliśmy "prawie" dzień wolny, gdyż rano sztab przeprowadzał odprawę, a następnie regenerację graczy, szybkie pakowanie sprzętu i upragniona chwila odpoczynku. Dogadałam się z częścią chłopaków, że wyjdziemy na miasto i może zahaczymy o jakąś kręgielnię.

Punktualnie o 16 grupka Mamutów zebrała się w holu - Drzyzga, Winiarski, Zagumny, Wlazły, Nowakowski, Kłos, Kubiak, Zatorski, no i na dokładkę Ciechanowicz. Pomału ruszyliśmy, kierując się w znanym tylko Gumie kierunku. Podobno znał tutaj fajne miejsce. Winiar stwierdził, że kojarzy, był tam, ale sam nie trafi. Zaśmiałam się - El Capitano ma świetną pamięć, ale krótkotrwałą.

Po kilkunastu minutach doszliśmy do celu wędrówki. Była to kręgielnia kumpla Pawła, który zdzwonił się z nim i załatwił nam lokal na wyłączność. Wygodnie rozsiedliśmy się na kanapach, kelnerka podała nam soczki, które zaczęliśmy powoli sączyć. Wznieśliśmy bezalkoholowy toast za zwycięstwa i negocjowaliśmy w co zagrać. W przestronnej hali znajdowała się kręgielnia, stoły do ping-ponga i stoły bilardowe.

Wszyscy oprócz mnie i Gumy odrzucili wersję zagrania w tenisa stołowego, więc zaczęłam walczyć o bilard. Kręgle lubię, ale czasem mam cela, jak typowa baba z wesela. Gorzej niż pięciolatek, mówię wam. Ostatecznie udało się przegłosować kręgle i poprosiliśmy o sprzęt do bilarda. Była nas dziesiątka, lecz tylko ósemka zadeklarowała grę - ułatwiło nam to system rozgrywek. Kłos i Nowakowski postanowili jednak zmierzyć się na kręgielni.

Siatkarze stwierdzili, że żeby było sprawiedliwie i żeby chociaż jedna dziewczyna przeszła do półfinałów mamy zagrać na początek ze sobą. Spojrzałam na nich sceptycznie. Znowu mnie nie doceniają. A raczej mojego taty. On w młodości nauczył mnie wszystkich trików w pokera, bilarda, ping-ponga, czy innych fantastycznych gier...

Wynalazłam w swojej torebce jakąś karteczkę, zrobiłam losy i wyłoniliśmy pozostałe pary. Winiarski miał grać z Wlazłym, Drzyzga z Kubiakiem, a Zagumny z Zatorskim. Ciekawie! Ustawiłam odpowiednio bile, podałam Kamili drugi kij i pierwszym uderzeniem rozbiłam trójkąt. Jedna z bil, wpadła do łuzy, więc uśmiechnęłam się i wykonałam następne uderzenie.

Po paru minutach na stole została zdecydowana większość "połówek" należących do Ciechanowicz. Kolejne uderzenie, kolejna bila w łuzie i nadszedł czas na ostatnią. Miałam z nią mały problem, ale po dwóch kolejkach sprawa się rozwiązała. Podziękowałyśmy sobie za grę i ruszyłyśmy do pozostałych graczy. Winiar ogrywał Mario, Fabian z Michałem szli łeb w łeb, a Guma pomału kończył rozgrywkę z Zatim.

W półfinale trafiłam na Dzika, który ostatecznie pokonał Fabiana. Uśmiechnięty Kubiak szykował się na szybkie zwycięstwo, jednak gdy tylko rozbił trójkąt i kijek trafił w moje ręce, bile, jedna z drugą, trafiały do łuz. Gdy wbiłam czwartą pod rząd bilę, Miśkowi zbladła mina. Niestety przy następnym uderzeniu pomyliłam się o parę centymetrów i to Kubiak mógł przejąć inicjatywę.

- Poker, bilard, o czym jeszcze nie wiemy? Kto by pomyślał, że z ciebie taki hazardzista! - rzucił w międzyczasie obserwujący nas Fabian.

- Mój tata - odpowiedziałam uśmiechnięta. - Myślisz, że kto mnie tego wszystkiego nauczył? Wakacje w dziczy, gdzie jedyną rozrywką był hazard, jednak do czegoś mi się w życiu przydały! - zaśmiałam się, przypominając sobie swoje dzieciństwo. Rodziców nie było stać na luksusowe wakacje za granicą, więc najczęściej wyjeżdżaliśmy w Bieszczady, gdzie całymi dniami potrafiłam grać z tatą w bilarda, pokera czy ping-ponga.

- Ona jest niemożliwa! - krzyknął Zati.

Nie powiem Misiek był trudnym przeciwnikiem, ale chciałam z nim wygrać. Zawsze chciałam wygrywać. W końcu jak to powiedział kiedyś guru Kadziewicz "Drugi, to jest zawsze pierwszy przegrany i tylko z takim podejściem można osiągnąć jakiś sukces.", więc zawsze walczyłam tylko o najwyższe cele. Takie moje zboczenie zawodowe i moralne.

Pojedynek Gumy z Winiarem się już zakończył, zatriumfowała nasza Ruda Puma, a ja wciąż walczyłam z Kubim. Została nam do wbicia czarna bila, ale mieliśmy ją wbić w przeciwległe łuzy. Także po każdym uderzeniu bila przemieszczała się w niegodne dla każdego ustawienie. Wreszcie pojawiła się dla mnie szansa - Misiek zbyt mocno uderzył i kula potoczyła się o parę centymetrów za daleko. Przymierzyłam i uderzyłam, parę sekund wstrzymanego oddechu i...

- Tak! - wykrzyknęłam gdy czarna bila wtoczyła się do łuzy.

- Nie! - wyrzucił z siebie jednocześnie rozgoryczony Kubi. - Przegrałem z dziewczyną!

- Ej! Kubiak nie zachowuj się jak Bartman! Równouprawnienie mamy!

Misiek zrobił ze mną typowego "miśka" zgniatając moje organy wewnętrzne. Przełknął swoją dumę i stwierdził, że mam dokopać Gumie, bo on nigdy tego nie zrobił. Szykowało się starcie "Rudych Tytanów", jak to określił niezwykle twórczy Kłos.

Najpierw graliśmy z Pawłem na luzie, po jednym, dwóch uderzeniach, ale gdy na stole pozostało 5 bil, oboje mocno się skupiliśmy. Miałam małą przewagę, bo to ja teraz uderzałam. Trafiłam czysto i wykonałam drugie uderzenie. Ostatnia połówka zniknęła w łuzie. Wymierzyłam sobie "na oko" następny strzał i zamknęłam oczy, tuż po nim. Rozległ się hałas!

- No, no, no, gratulacje! - usłyszałam tuż obok siebie głos Pumy. - Postawiłaś mnie ostatnio na nogi, więc wybaczę ci zdetronizowanie mnie z tronu Mistrza. Ale tylko ten jeden raz! - ostrzegł żartobliwie.

Dawno mi się tak fajnie nie grało. Dobry sprzęt, wyśmienite towarzystwo i znakomite umiejętności zagwarantowały świetną rozrywkę. Byłam zadowolona, że w pewnych rzeczach mogę być tą najlepszą. Taki kompleks z młodzieńczych lat. Nigdy nie wierzyłam w siebie, dopóki Karol nie popracował nad moją psychiką i pewnością siebie. Teraz byłam pewna swoich zdolności i wierzyłam mocno w to, że zawsze mogę coś osiągnąć. To był poniekąd klucz do moich sukcesów.

Posiedzieliśmy jeszcze trochę, zajadając się pizzą i rozmawiając o wszystkim i o niczym. Paweł obiecał, że poprosi Igłę o stworzenie dla mnie Pucharu z Ziemniaka. Wróciliśmy do hotelu koło dziewiątej, szybko rozchodząc się do pokoi. Następnego dnia czekała nas podróż z Wrocławia do Krakowa i z Krakowa do Lublany. Cały dzień w drodze!

Gdy rankiem weszłam na stołówkę, wzrok wszystkich zawodników skierował się na mnie. Spóźniłam się parę minut na śniadanie i zdębiałam widząc na swoim talerzu wielkie, niekształtne "coś". Podeszłam bliżej i po dokładniejszych oględzinach stwierdziłam, że to coś na kształt pucharu skonstruowanego z chleba, wędliny i żelek. Skąd oni wzięli żelki? Tego nie wiedziałam...

- Podoba ci się? - zapytał nagle Ignaczak. - Sam to stworzyłem!

- Nieprawda debilu, pomagaliśmy ci! - zakrzyknął od razu Kłos.

- Jest piękny! - powiedziałam teatralnie ocierając wyimaginowaną łzę wzruszenia. - Dziękuję!

Zrobiłam zdjęcie tej konstrukcji i spałaszowałam śniadanie. Po wszystkim musiałam stawić się w naszym pokoju fizjo i pomóc spakować pozostały sprzęt. Na koniec sama musiałam się spakować i nawet nie wiem kiedy, minęły trzy godziny i już wyjeżdżaliśmy z hotelu... Czekała nas baaardzo długa podróż...

Dojazd na lotnisko, odprawa, lot, dojazd do hotelu i zakwaterowanie zajął nam około ośmiu godzin. Siatkarze dostali wolne popołudnie, a właściwie wieczór, i wszyscy zgodnie stwierdzili, że idą spać. Dzięki ci, Panie Boże! Nie zniosłabym tych marudzących nad uchem stworzeń przez kolejne godziny. Na dzisiaj wystarczy mi ich jęczenia "Ile jeszcze?", "Gdzie jesteśmy?", "Za ile wylądujemy?", "Dlaczego musimy tyle czekać?"... Zachowywali się gorzej niż gimnazjaliści na szkolnych wycieczkach!

Z ulgą przyjęłam wiadomość o tym, że rozłożenie sprzętu przesuwamy na jutro - oznaczało to, że wreszcie będę mogła spać dłużej niż sześć godzin! Cudownie! Z uśmiechem na ustach omówiłam ze sztabem rozkład jutrzejszego dnia i po szybkiej kolacji, wróciłam do pokoju. Ponieważ za ostatnie spóźnienie to Kamila miała za zadanie stawić się o szóstej, a my z chłopakami dopiero o siódmej, miałam prawie dwanaście godzin tylko dla siebie! Postanowiłam je wykorzystać niezwykle kreatywnie - szybki prysznic, telefon do Alexa i błogi sen.

W Lublanie szło nam troszkę ciężej. Przegraliśmy po tie-breaku pierwszy mecz z gospodarzami, lecz z dodatkową motywacją łatwo zdominowaliśmy pozostałe zespoły. Szesnaście punktów dało nam pierwsze miejsce w grupie i awans na przyszłoroczne Mistrzostwa Europy. Byliśmy zmęczeni, ale postanowiliśmy wyjść na zwycięskiego drinka.

Fantastyczny wieczór na dyskotece postanowiliśmy skończyć stosunkowo szybko. Przed dwunastą wszyscy wrócili do hotelu. Rano drużyna wraz z całym sztabem wracała do Polski, a ja pół godziny po nich leciałam do Alexa. Przed Ligą Światową wszyscy mieliśmy dwa dni wolnego, a ja ponieważ opracowałam parę rzeczy na przód mogłam zostać w Serbii dzień dłużej.

Godzinny lot minął niezwykle szybko. Byłam bardzo podekscytowana - nie widziałam Atanasijevicia od niemalże miesiąca. Lądowanie przeszło gładko i mogłam rozpiąć pasy. Wstałam, założyłam krótką skórzaną kurtkę, przerzuciłam torebkę przez ramię i wygładziłam spódniczkę. Niektórzy mówią, że spódnica jest niekomfortowa w podróży, ale w połączeniu z balerinami i zwykłą koszulką była bardzo wygodna i praktyczna szczególnie w trakcie upałów...

Pomału wyszłam z samolotu i razem z pozostałymi pasażerami skierowałam się w stronę lotniska. Starałam się coś zobaczyć, jednak tłum w którym się znajdowałam skutecznie mi to uniemożliwiał. Gdy dotarłam na halę przylotów od razu w oczy rzucił mi się górujący nad innymi chłopak. Cierpliwie kogoś wypatrywał. Stanęłam na wprost niego i czekałam na reakcję. Siatkarz nadal skanował ludzi wzrokiem, dopiero po dłuższej chwili zauważając mnie. Uśmiechnął się szeroko, a ja ruszyłam w jego stronę.

Gdy tylko przecisnęłam się między pasażerami, mocno wtuliłam się w tors chłopaka, który po chwili złączył nasze usta w pocałunku.

- Nareszcie - wyszeptał.

Po chwili z trudem oderwałam się od atakującego.

- Tęskniłam - powiedziałam. - Wreszcie mamy trochę czasu dla siebie!

Atakujący splótł nasze dłonie i przeszliśmy kawałek dalej, aby odebrać moją walizkę. Szybko i bezproblemowo dotarliśmy do belgradzkiego mieszkania Alka. Nigdy wcześniej tu nie byłam, pomimo, że na Boże Narodzenie przylecieliśmy przecież do Belgradu. Wtedy głównie spędziliśmy czas z rodzicami siatkarza...

Zastanawiałam się czego mogę spodziewać. Gdy Atanasijević otworzył przede mną drzwi ujrzałam mały, ciemnozielony korytarz prowadzący do jasnej, przestronnej kuchni z małą jadalnią. Chłopak zaprowadził mnie do małego saloniku z kanapą, ławą i zestawem tv, a następnie pokazał swój pokój. Było to szaro-pomarańczowe pomieszczenie z dużym, naprawdę dużym łóżkiem, szklanym biurkiem przy ścianie i ogromną szafą. Na końcu zobaczyłam czarno-białą łazienkę. Całość bardzo mi się spodobała.

- I jak? - zapytał zniecierpliwiony moim milczeniem siatkarz. - Wiem, że...

- Jest świetnie - przerwałam mu. - Naprawdę, nie sądziłam, że będziesz mieć tutaj tak przytulnie.

Atakujący przygotował obiad, a następnie wyszliśmy na spacer. Jego mieszkanie znajdowało się stosunkowo blisko Skardaliji, więc postanowiliśmy wrócić do "naszej" kawiarenki. Tym razem Alex prowadził mnie małymi uliczkami, których jeszcze nie widziałam. Pokazywał miejsca w których spędzał dzieciństwo, opowiadając przy tym setki anegdotek.

Byłam szczęśliwa, tak autentycznie szczęśliwa. Cieszyłam się z czasu jaki spędzamy razem, z jego uśmiechu, dłoni trzymającej moją, pasji i zaangażowania w jego głosie. Cieszyłam się, że nie potrzeba nam niczego oprócz siebie do takich chwil. Może znacie taki stan - kiedy nie potrzeba wam niczego, tylko czyjejś obecności? Kiedy ta obecność sprawia, że czujesz jakbyś był "Trzy metry nad niebem"? Tak właśnie się czułam. Rozłąka sprawiła, że bardziej doceniałam te wspólne chwile.

Nawet nie wiedziałam kiedy zapadł zmrok, a my nadal spacerowaliśmy ciemnymi uliczkami, mijając roześmianych imprezowiczów. W parku zobaczyłam małą grupkę muzyków grających klasyczne utwory. Przypatrywał im się spory tłumek. My również podeszliśmy bliżej, stając na szerokim murku fontanny. Gdy Alex obrócił mnie i zaczął delikatnie kołysać przyciskając do siebie, zaśmiałam się w jego szyję i złączyłam nasze usta w czułym pocałunku.

Tańczyliśmy dalej, kołysząc się na boki i czasem decydując się na ryzykowny piruet. Widziałam, że inne pary również się przyłączyły i kołysały się na murku obok nas. Z boku musiało wyglądać to piękne i jednocześnie komicznie. Gdy tylko muzycy skończyli utwór rozległy się głośne brawa, a my postanowiliśmy się wracać pomału do domu. Nie dane było nam to zrobić, gdyż ktoś zawołał Alka.

- Brate, nie wiedziałem, że z ciebie taki tancerz - zaśmiał się Marko Podrascanin dołączając do nas ze swoją narzeczoną. Miałam przyjemność już ją kiedyś poznać. Serb wyciągnął z kieszeni telefon i pomachał nam nim przed nosem. - Musiałem to uwiecznić!

Pożartowaliśmy sobie jeszcze chwilę, zrobiliśmy piękne selfie na tle fontanny i rozstaliśmy się. Po drodze kupiliśmy z Alexem wino i wróciliśmy do domu. Spędziliśmy ten wieczór po prostu razem siedząc na kanapie, sącząc procentowy napój z kieliszków, oglądając filmy i skradając sobie raz na czas słodkie pocałunki...

________________________________
SZLIFUJEMY FORMĘ DO TOKYO!
Jak przeżyliście Memoriał? I jak oceniacie formę chłopaków?
No i przede wszystkim jak wam się podobał rozdział? xD
Zrobiło się słodko, prawda? ♥
Na następny zapraszamy za tydzień! xD
Iadala&Hachiko 

7 komentarzy:

  1. Memoriał przeżyłam, widziałam na żywo Margaret, mam kilka zdjęć itp. Rozdział spoczi. Marko w Belgradzie? Możecie częściej pisać takie krótkie wstawki z Serbami, bo wychodzą wam świetnie ;) czekam na następny, weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super! :)
      Kurcze, szczerze to mamy ich troszkę mało, a opowiadanie wstępnie już zakończone... Nanosimy poprawki... Jeśli coś się uda, to wstawimy :D

      Usuń
  2. Będzie nowy ? :)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli przeczytałeś nasze opowiadanie, zostaw po sobie ślad i napisz nam co o nim myślisz - liczymy na wasze opinie :)
Dziękujemy za każdy motywujący komentarz! :)